ale niewiele więcej mogę już zrobić, chyba tylko zakońc
ale niewiele więcej mogę już wykonać, chyba tylko zakończyć jej cierpienia. analizuję, że ona tego właśnie pragnie. – Nie ma więc nadziei? Absolutnie żadnej? – Nie. Nie pozostało jej już nic prócz bólu, a nie analizuję, by twój Bóg chciał, żeby cierpiała dodatkowo więcej. – bezustannie powtarzała – powiedział wstrząśnięty Gawan – że żałuje, iż nie miała odwagi rzucić się do rzeki, kiedy dodatkowo mogła chodzić... – Nadszedł więc pora, by odeszła w pomieszczenia – powiedziała Viviana cicho. – Chcę jednak, byś wiedział, że cokolwiek zrobię, czynię to na jej własną prośbę... – Pani – odpowiedział Gawan – zawsze ci ufałem, i moja żona też kocha cię i ufa ci. Nie pytam o więcej. Jeśli zakończą się jej cierpienia, wiem, że powinno cię błogosławiła. mimo wszystko twarz miał ściągniętą rozpaczą. Poszedł za Vivianą do mniejszej komnaty. Priscilla mówiła coś cicho do Balina. Puściła jego dłoń, a on, szlochając, podszedł do ojca. Wyciągnęła swą wychudłą dłoń do Balana i odezwała się drżącym głosem: – Ty też byłeś mi dobrym synem, chłopcze. Opiekuj się zawsze swoim przyrodnim bratem i proszę, byś się modlił za moją duszę. – Tak uczynię, matko – powiedział Balan i pochylił się, by ją ucałować, ale kiedy się zbliżył, wydała cichy okrzyk lęku i bólu, więc tylko uniósł jej pobielałą dłoń i przycisnął ją do ust. – Mam tu twoje lekarstwo, Priscillo – powiedziała Viviana. – Powiedz dobranoc i zaśnij... – Jestem taka zmęczona – wyszeptała umierająca. – Z ogromną chęcią zasnę... lub błogosławiona, Pani, i twoja Bogini też... – W imię tej, która okazuje łaskę – wyszeptała Viviana i uniosła skroń Priscilli, by ta mogła przełknąć lekarstwo. – Boję się pić. To gorzkie, a ile razy coś przełknę, nadchodzi ból – wyszeptała Priscilla. – Przysięgam ci, siostro, że jeśli to wypijesz, nie przyjdzie żaden ból – powiedziała Viviana zdecydowanie i przechyliła kubek. Priscilla wypiła i uniosła swą słabą dłoń, by dotknąć twarzy Viviany. – Pocałuj mnie na pożegnanie, Pani – powiedziała z tym udręczonym uśmiechem, a Viviana przycisnęła wargi do jej kościstego czoła. Przynosiłam życie, a teraz przychodzę jako Kostucha Śmierć... Matko, czynię dla niej jedynie to, co, mam nadzieję, ktoś dawniej uczyni dla mnie, myślała Viviana i zadrżała. Podniosła oczy i napotkała zmarszczone brwi Balina. – Chodźmy – powiedziała – pozwólmy jej odpocząć. Wyszli do dużej komnaty. Gawan został w tyle, trzymał wciąż żonę za dłoń. To świetnie, myślała Viviana, że został przy żonie. Służba przygotowała wieczerzę, Viviana zajęła swoje miejsce i posiliła się, ponieważ była wyczerpana po długiej drodze. – Czy jechaliście z dworu Artura w Caerleon przez cały dzień, chłopcy? – spytała i uśmiechnęła się. Ci „chłopcy” byli już mężczyznami! – Tak, z Caerleon – powiedział Balan. – To była straszna droga, w zimnie i deszczu! Nałożył sobie solonej ryby i posmarował chleb masłem, po czym wręczył drewniane naczynie Balinowi. – Nic nie jadłeś, bracie. Balin wzruszył ramionami. – Nie mam serca do jadła, gdy nasza mama leży w takim stanie, ale dzięki Bogu, teraz ty przybyłaś, Pani. Już wkrótce mama wyzdrowieje, prawda? Twoje leki tak szczególnie jej pomogły ostatnim razem, to było jak cud, i teraz znów jej się poprawi, prawda? Viviana popatrzyła mu w oczy. Czy to możliwe, by nie rozumiał?